
Najpierw pieszo, ze dwa kilometry, na stację PKP w Klementowicach. Tu jakby czas się zatrzymał: oczom naszym ukazał się stary, drewniany, opuszczony budynek, z którego odłaziła farba, ławka na peronie zbita z dwóch desek, na których strach usiąść i megafony, z których nie wiadomo czy płyną komunikaty. Mimo tego wszystkiego miejsce miało swój klimat i urok. A ponieważ w pobliżu nie znaleźliśmy żywej duszy, doszliśmy do wniosku, że tylko my go doceniamy :)
Następnie dziesięć minut pociągiem i jesteśmy na miejscu, choć nie do końca :) Stacja, na której wysiedliśmy, choć nazywa się Nałęczów, nie jest w mieście tylko poza nim, więc zapakowaliśmy Jaśnie Panienkę w chustę (na plecy mamy) i odbyliśmy jeszcze jeden spacerek. Tym razem maszerowaliśmy cztery kilometry w pocie i skwarze i już byliśmy u celu (Paniczowi nie zdradzaliśmy dystansu do przebycia, żeby nie skończyło się marudzeniem).


Pochodziliśmy, pooglądaliśmy i przyszedł czas powrotu.
Na transport w drogę powrotną wybraliśmy busa, który wyrusza z centrum miasta i nie trzeba iść do niego kolejnych kilometrów :) Lubimy spacery, ale czekała nas jeszcze dwukilometrowa trasa z przystanku do kwatery (z króciutką przerwą na lody w Wiejskim Sklepie).
Podsumowując. Nałęczów to naprawdę przyjazne i ciekawe miasto, które warto odwiedzić, choćby przez jeden dzień, będąc w okolic.
Myślę, że zawitamy tam jeszcze kiedyś, aby zasiąść sobie na ocienionej ławeczce w parku i odpocząć w ciszy.
W ciszy... z dziećmi? :D
OdpowiedzUsuńu mnie rzecz niemożliwa
Możliwe,możliwe, choć przyznam,że czasem też potrafią narobić sporo hałasu :D Jak to dzieci :D
OdpowiedzUsuń